piątek, 10 kwietnia 2015

"Dziewczyna, która kochały pioruny" autorstwa Jennifer Bosworth.


Nigdy nie pada w Kalifornii
ale dziewczyno, nie ostrzegali cię?
Jak już leje, to leje.

Mia Price chcąc uciec przed przeszłością wraz z mamą i bratem przeprowadzają się do Los Angeles, gdzie prawie nigdy nie pada. Gdy dziewczyna zaczyna czuć się bezpiecznie, nadchodzi trzęsienie ziemi. W mieście panuje chaos. Plaża zamieniła się w wioskę namiotów, każdy walczy o przetrwanie, a Prorok zapowiada koniec świata.

Książka jest porównywana do "igrzysk Śmierci" oraz "Niezgodnej" co według mnie jest nietrafione. Chociaż teraz prawie każda antyutopijna powieść jest do nich przyrównywana, no ale cóż.
Książka sama w sobie nie była taka zła. Dużo się działo oraz pomysł dziewczyny, która przyciąga pioruny jest dosyć ciekawy, chociaż mógł być trochę lepiej zrealizowany. Jest tez oczywiście motyw miłosny pomiędzy główną bohaterką, a niejakim Jeremym, który nie jest taki jaki się wydaje.

Nie uważam, że czytając tą książkę zmarnowałam czas. Po prostu zwykła książka do przeczytania raz, odłożenia na półkę i zapomnienia o niej. Nie jest ani dobra, ani zła. Taka na umilenie wieczoru.

W 2016 r. ( trzy lata po wydaniu tego tomu) wychodzi drugi tom, ale nie jestem pewna czy po niego sięgnę. 

Mimo, że książka nie za bardzo przypadła mi do gustu to jednak mam swój ulubiony cytat.

Zwykle nie miewałam problemów z klaustrofobią. Ciasne pomieszczenia nie przeszkadzały mi, ale tłumy... z tłumami była inna sprawa.
A. C.

2 komentarze:

  1. Z jednej strony chcę sięgnąć po tę książkę, ale z drugiej nie wiem czego się spodziewać. Być może kiedyś to nadrobię :)

    Pozdrawiam ;)
    mianigralibro.blogspot.com

    OdpowiedzUsuń
  2. Pomysł na fabułę wydaje się ciekawy. Zainteresowała mnie ta książka i pewnie kiedyś po nią sięgnę :)

    laosza.blogspot.com

    OdpowiedzUsuń

Instagram